Co jest takiego w grudniu, że pomimo byle jakiej (od kilku lat) pogody, tony wydatków i niekończących się podsumowań tak bardzo na niego czekamy? To, że kończy rok i kończy najbardziej druzgocący etap naszego dziadowskiego remontu.
Wiele jest jeszcze do zrobienia, ale wszelki gruz, rozwalanie murów, malowanie, szpachlowanie i taplanie się w kleju mamy już za sobą. Przynajmniej na 2-3 miesiące. Od połowy listopada gotujemy we własnej kuchni i oglądamy głupawe seriale we własnym salonie. O korzystaniu z własnej toalety już nie wspomnę.
Grudniowe podsumowania
- kuchnia z pewnymi ubytkami stoi i sprawuje się świetnie. Brakuje w niej lakobelu nad blatem, stołu, krzeseł i ławeczki. A także drobiazgów typu – obrazy na ścianie, doniczka z ziołami.
- toaleta jest wykończona na zero (łącznie z wieszakiem na ręcznik i pojemnik na mydło w płynie).
- salon ma cegłę, drewniane półki i odnowiony parkiet. Niedawno pojawiły się też karnisze i lampy. Brakuje docelowych firan lub zasłon, komody, dekoracji i stołu (jest zamówiony, ale coś nie może do nas dotrzeć).
Co planujemy w najbliższym czasie? Zupełnie nic, poza przeżyciem Bożego Narodzenia w tym kolacji wigilijnej na 20 osób. Jeśli nie rozniosą nam dziadowskiego domu to będzie już sukces 🙂
Marzy nam się też krótki zimowy urlop. Najlepiej na nartach. Ale niestety, jak na razie brak śniegu.
// zdjęcie Andrew Branch
Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz