Mieliśmy co najmniej kilkanaście pomysłów na to gdzie i jak mieszkać. Miała być malownicza chatka pośrodku niczego, klimatyczne mieszkanie w starej kamienicy albo szeregówka na podmiejskim osiedlu. Los bywa jednak przewrotny i wylądowaliśmy tam, gdzie najbardziej nie chcieliśmy być. W domu Teściów.
Tymczasowe rozwiązania…
Dawno, dawno temu… kiedy nasze umysły wypełniały tysiące wzniosłych myśli, każdy wieczór spędzaliśmy na drobiazgowym planowaniu najbliższej przyszłości. Tym jak i gdzie chcemy żyć. Jakie marzenia spełnimy najpierw, a jakie można odłożyć na później.
To było PRZED ślubem. PO wszystko się zmieniło.
Sakramentalne tak powiedzieliśmy sobie w październiku. Oczywistym było więc, że przezimujemy w domu rodzinnym Stefana. Budynek z wczesnych lat 80., kwintesencja PRLu, z dwiema kuchniami, trzema łazienkami i kilkoma pokojami (część wciąż niewykończona i przerobiona na składzik “nie-wiadomo-czego”). My na piętrze, Teściowe na parterze. Do rozporządzenia mieliśmy sypialnię, duży salon, 2 łazienki, toaletę i kuchnię z rozpadającymi się meblami. Pierwszy samodzielny zakup Teściowej z czasów panieńskich.
Zimowe popołudnia spędzaliśmy na porządkowaniu naszej przestrzeni. Rozważaniach o docelowym przybytku i porównywaniu ofert kredytowych. I sączeniu gorącego kakao.
Pewnego pięknego grudniowego dnia Teściowa poprosiła nas o wspólną wizytę u notariusza. Twierdziła, że czas rozwiązać sprawy majątkowe, skoro najmłodszy syn wreszcie postanowił ustatkować swoje hulaszcze życie. Dziwne było to, że u notariusza byliśmy tylko w czwórkę. Bez pozostałych młodych Dziadków i Dziadówek.
Jeszcze większym zaskoczeniem było to, że ni stąd, ni zowąd staliśmy się właścicielami PRLowskiego cudu architektury wraz z przynależnościami i współzamieszkującymi Teściami. 26 arów szczęścia do gruntownego remontu.
Dlaczego nie zavetowaliśmy tego stanu rzeczy? Przez Stefana. Jego rosnąca z każdym dniem niechęć do zamknięcia się w blokowym mieszkaniu nakazała mu przyjąć decyzję rodziców ze spokojem. A nawet, ku mojemu zdziwieniu, z wyraźną ulgą.
… i ich przekleństwa
Fakt stałego lokum z Teściami jakoś dał się jakoś przełknąć. Głównie dlatego, że oboje stanowczo nie potrafią usiedzieć w miejscu i w zasadzie w domu są tylko po to żeby się przespać.
Problemem okazał się sam dom. Zdawaliśmy sobie sprawę, że wymaga remontu. Ale nie byliśmy świadomi, że aż tak poważnego. W zasadzie po analizie potrzebnych zmian okazało się, że do wymiany jest niemalże wszystko. A my zamiast domu otrzymaliśmy przysłowiowy wrzód na tyłku…
// zdjęcie – Dane Deaner
Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz